Jesień nowoczesności - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
7982
post-template-default,single,single-post,postid-7982,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Jesień nowoczesności

Joachim Rossikoń

Koniec listopada był wyjątkowo ciepły i suchy. Czworo gości „Tawerny“ na Wybrzeżu Wyspiańskiego skorzystało z okazji, by napić się piwa na tarasie z widokiem na Odrę. Teoretyk Systemów z przyzwyczajenia rozejrzał się dookoła chcąc dostosować poziom głosu do odległości dzielącej ich od najbliżej siedzących gości, choć poza nimi nie było nikogo.
-Wszystko dopięte i skoordynowane – zakomunikował – Europa przystała na termin: 13 grudnia o 15.00 – Pozostała trójka zgodnie zareagowała radością. Wśród śmiechu zamówili piwo.
-Strefa Północ to oprócz nas: Niemcy, Skandynawia, Holandia, Czechy, Irlandia, Austria, Szwajcaria i kraje bałtyckie. Decydujemy dziś o wyborze obiektu naszej akcji, ale chyba nie ma wątpliwości – obiekt numer 4 na placu Grunwaldzkim, tam gdzie wprowadziłaś kreta, zgoda?
-Zgoda – przytaknęła bez wahania Informatyczka – kret to facet mojej córki, ma tam śmieciową umowę na administrowanie systemem. Swoją drogą, chłopaki, jakby mi trzydzieści lat temu ktoś powiedział że wciągnę do naszej roboty antyamerykańskiego lewaka… Wiecie co? To jest jednak dziwne, zawsze pokolenie dziadków wnukom ubolewało nad upadkiem świata i obyczajów i twierdziło że „tak dobrze jak za cysorza Franca to już nigdy nie będzie”. A dziś stopniowa mineralizacja mózgu objawia się buntem, rozumianym jako sposób życia. Na Zachodzie pokolenie Woodstock zapisuje się na emeryturze do Attacku i prowadzi wnuki na blokady transportów odpadów nuklearnych, a my, choć do emerytury jeszcze dziesięć lat, dalej zwalczamy System, tyle że inny. – Słuchali jej uśmiechając się lekko. Dwa były powody, dla których od zawsze słuchali jej uważnie. Po pierwsze: warto było słuchać tego co mówi. Drugi powód był dla każdego z nich identyczny. Od lat. Wyszła za mąż za gościa, którego prawie nie znali. Co nie przeszkadzało im zgodnie twierdzić że nie dorasta jej do pięt.
-Ale, do cholery – ciągnęła, podnosząc głos – jak można pozostać obojętnym wobec czegoś takiego. Patrzcie na to – na ekranie jej i-phona widniał fragment głównej strony „Gazety Wyborczej”. Dział „Kultura” otwierał tytuł „Pippa Middleton napisała książkę”. Nałożyli okulary do czytania i pokiwali głowami.
-Taak. Skutek zwycięskiej walki o wolność. – Teoretyk Systemów syknął –Dobra. Z mojej strony wszystko gotowe. – Mogli mu wierzyć. To on w czasie stanu wojennego posyłał swoimi działaniami kolejnych szefów Służby Bezpieczeństwa do kliniki kardiologicznej. Do podręczników weszła wymyślona przez niego akcja „Napisz donos na swego sąsiada-kolaboranta”, która spowodowała całkowity paraliż wrocławskiej SB. Oparta na założeniu, że żadna instytucja biurokratyczna nie jest w stanie pracować normalnie, kiedy stosy adresowanych do niej listów blokują korytarze w jej gmachu, znalazła ostatnio naśladowców w Syrii.
-Część artystyczną bieżesz na siebie – zwrócił się do Architekta.
-Mam już pomysł, nawiązałem kontakt z ubojnią drobiu. – Wytrzymał ich pytające spojrzenia – Dobrze będzie, ale szczegóły poznacie jak już Matrix będzie musiał sprzątać. – Już się na to cieszyli. Szczytowym osiągnieciem Architekta było przedostanie się w stroju radzieckiego generała na trybunę honorową w czasie pochodu pierwszomajowego w 1983 roku. Częstował zgromadzoną na nim wrocławską elitę władzy „Stoliczną” i rechocąc demonstrował jej zachodnie pisemka pornograficzne. Towarzyszący mu zaprzyjaźniony aktor w mundurze pułkownika KGB dolewał wódki i obściskiwał „polskich towarzyszy” z jawnie homoseksualną serdecznością, a ci w odruchu sojuszniczego instynktu przyjmowali to wszystko z posłuszeństwem. Z jak bardzo zakłopotanym posłuszeństwem widać było później na zdjęciach, z których wyło ze śmiechu pół Polski. Występ zakończyła nieskładna ucieczka aktywu z trybuny – tylko Architekt naprawdę wiedział jak to się stało, że tuż pod nią eksplodował używany przez ZOMO granat z gazem łzawiącym, zadyma miała wszak miejsce dobre dwieście metrów dalej.
-Technika gotowa – dodał Elektronik. Nigdy nie mówił dużo. – O, tu – wyjął z torby niewielkie urządzenie z ekranem. Pozostali pochylili się nad nim z ciekawością.
-Nawet ładny, zielona obudowa i mieści się w torebce – ucieszyła się Informatyczka – ojej, zapomniałam powiedzieć: język transferu został przetestowany. Nazywa się OTML.
-Schowaj to, nie będziesz tu tego palił – Teoretyk Systemów skarcił rozochoconego Architekta. – Kelnerka może wkrótce zdawać u kogoś z nas egzamin. I tak już mówią o nas „nie kwiat Politechniki, ale jej trawa”.

* * *

W coffee-roomie Agencji Kreatywnej A Interaktywnej „Lucy in the sky with banner” („Pieścimy twoją markę w Internecie i Outdoorze”) panowała twórczo rozluźniona atmosfera. Głowa, szef, gwiazda i współwłaściciel firmy, miał nowy „flow kreatywności”. Lubiący sam o sobie mówić, że „marketing ma we krwi”, uchodził za cudowne dziecko Branży. Szczególnie od czasu oświetlenia na żółto Giewontu w Wigilię Bożego Narodzenia. Tłum turystów ujrzał na na ścianach góry buraczkowe logo producenta „Majonezu Kochanki” i poruszające się trójwymiarowe sylwetki rycerzy budzących się by pobiec do najbliższego sklepu po słoik smakołyku. Kreatywny Event uznany został za Obciach Roku, ale zgarnął wszystkie nagrody w konkursach branżowych i przyniósł Agencji sławę oraz kolejkę klientów. Teraz Głowa rozsiadł się wygodnie w fotelu, położył nogi na drugim, stojącym naprzeciwko i z upodobaniem pociągnął dłuższy łyk latte. Z cynamonem i brązowym cukrem, jak zawsze.
-Mam nową koncepcję. I nie zawaham się jej użyć. Słuchajcie mnie uważnie, bo powiem wam to tylko raz – współpracownicy kwitowali każdy skojarzony cytat strzelając z palców.
–Męczy mnie to od czasu kiedy przeczytałem, że Amazon skasował zdalnie z Kindle’i użytkowników „Rok 1984”. Powiem krótko: e-książki jako kanał komunikacji marketingowej. Nie, Wiesiu – Głowa pokręcił pobłażliwie głową – nie chodzi o wyświetlanie bannerów na tekście książki, jak może ci w ogóle przychodzić do głowy takie buractwo. No, może czasem, e-papier jest cierpliwy. – Zrobił pauzę, by pracownicy Agencji mogli się wyśmiać. – Ale postawcie się w sytuacji producenta miodu. Czy którykolwiek mógłby marzyć, by jego marka pojawiła się w treści „Kubusia Puchatka”? Genialnie proste –po prostu genialne, co nie? Niech oprogramowania czytnika nie daje wyłączyć opcji łączenia się z Internetem i już od strony hardwaru mamy co trzeba. Profil psychosoc użytkownika mamy w czarno na białym. Wiemy, co czyta, wiemy nawet do których fragmentów danej książki wraca. I wplatamy co trzeba. W każdej książce bohaterowie coś jedzą. Co stoi na przeszkodzie by w tą cholerną scenę jedzenia magdalenki z tego cholernego Prousta wrzucić zdanie: „takie magdalenki miała oferować 110 lat później marka XYZ, w sklepach sieci ABC, po jedyne N złotych za paczkę”. No, nie mówcie że tego nie znacie, ten fragment każdy musiał poznać w szkole. W „Solaris” Lema macie te konstrukcje tworzone przez Ocean. Jaki problem porównać je do rozwiązań w nowym Lexusie czy Mercu? Albo wkleić dynamicznie zmieniającą się ilustracje z danym logo jako elementem. – Jednym łykiem opróżnił szklankę latte do samego dna.
-Wyobraźcie sobie jaką to daje fleksybilność. W „Millenium” Larssona coraz to kupują nowy sprzęt komputerowy, dając pełną specyfikację techniczną. Można to wykorzystać jako stały banner tesktowy i promować tam coraz to nowe komputery i sprzęt peryferyjny.
Idźmy dalej, spróbujmy wykorzystać tkwiące w tym możliwości do samego końca – wydrapywał łyżeczką brązowe kryształki z dna szklanki – przecież można wprowadzać do treści książki krótkie fragmenty tekstu, stylistycznie nieodróżnialne od rdzenia, ale ewangelizujące daną markę. Ten przekaz można dopasowywać do czytelnika i do bieżącej sytuacji na rynku. Czemu bohaterka ma pić cały czas tego samego drinka, kiedy przemysł wchodzi z nowymi produktami. Wreszcie, last but not least – geolokalizcja. Czytelnik siedzi w tramwaju, czyta Ludluma i nagle bohaterowi przypomina się scena z Gdańska, gdzie poznał interesującą dziewczynę w greckiej restauracji, która dziwnym trafem znajduje się naprzeciwko przystanku, na którym zatrzymuje się tramwaj czytelnika. A opis souvlaki z tej knajpki jest baaardzo sugestywny, zbliża się pora lunchu, a czytnik już dawno wie, że czytelnik lubi grecką kuchnię.
-A co z prawami autorskimi? – rzuciła brunetka siedząca pod oknem. Głowa skrzywił się.
-Tiaaa. No tak, z klasyką nie ma sprawy. Z „Panem Tadeuszem” na użytek uczniów robimy co chcemy. Jak będziemy chcieli w „Hamlecie” reklamować prom do Danii albo firmę pogrzebową, to też nam nikt nie podskoczy. Wydawnictwa, które mają prawa do innych pozycji przyjmą z pocałowaniem ręki nowy kanał sprzedaży. A co do nowych książek to idziemy wzorem Hollywoodu i seriali: product placement i obowiązkowe przerwy na reklamy – uzgadniane już na etapie pomysłu na książkę. Agencje PR wynajmują części rozdziałów na swój materiał do dialogu społcznego. Nie chce pan czy pani autorka –wolna droga, niech wydaje za własne pieniądze. I niech ktoś wymyśli sposób na blokowanie takiej reklamy – przez pokój przeszedł śmiech. – Mówie wam, to będzie rewolucja w literaturze, powieści dynamiczne. Tak myślę że i czytelnikom się to spodoba, wreszcie książka będzie za każdym razem inna. Jeden mały krok człowieka a wielki krok ludzkości. Zapomnijcie o książkach jakie znaliście. I jak sądzicie, dobre to jest? – Odpowiedziały mu brawa na stojąco. Głowa to jednak był tęgi łeb. Wśród ogólnego entuzjazmu nikt nie zwrócił uwagi na montującego kable na korytarzu komputerowca z obsługi, czerwonosinego na twarzy tak, że kolor wydawały się zmienić nawet jego dready.

* * *

Podobnie tydzień później – nikt nie zwrócił uwagi na siwiejącego mężczyznę w stroju firmy kurierskiej, który zjawił się w biurowcu przy placu Grunwaldzkim z dużą, ciężką paczką. Oczekiwali jej z niecierpliwością, kontrakt z nowym klientem był bardzo obiecujący, a nikt w firmie nie wiedział że intensywną korespondencje majlową wymieniają nie z firmą „Obiekt nr 4”, lecz z wynajętym przez siebie sysadminem.
-Ja, ja, otworzę! – Głowa zawsze musiał być pierwszy, pozostali zgromadzili się wokół kartonu. Zawartość owinięta była w ładny papier z motywami etnicznymi. Przewiązana jak prezent wstążeczką ściśnięta małą afrykańską maską. Poczuli zapach kurkumy. Głowa szarpnął za maskę i rozerwał wstążkę.
Nie była to typowa bomba. Te wybuchają rzeczowo, w jednej chwili i wykorzystują ciśnienie tworzących się w czasie eksplozji gazów do nadania wielkiej prędkości twardym i ostrym przedmiotom. Ta, zanim wybuchła, najpierw zagwizdała wesołą, optymistyczną melodyjkę, potem zaśmiała się wieloma głosami dorosłych i dzieci, na koniec rozbrzmiała dialogiem tam-tamtów. Huknęła dopiero chwilę potem, pokrywając całe pomieszczenie nieszkodliwym nalotem czegoś lepkiego, dość tłustego, ciemnobrązowego, o zapachu przypominającym podroby. Nikomu nie miało prawa nic złego się stać, ale wszyscy byli usmarowani od stóp do głów burą masą. Biuro zajmowane przez „Lucy in the sky with banner” trzeba było potem malować na nowo i zmienić podłogi. Minęło kilka sekund, potrzebnych na to by ustał krzyk i wszyscy zrozumieli że nikt nie ucierpiał, kiedy paczka wydała diaboliczny chichot, a potem, jak diabeł z pudełka, z głośnym „juhuuuu!!” wyskoczył spod jej drugiego dna umocowany na sprężynie niewielki, zielony przedmiot z ekranem. Nieustraszony Głowa wziął go do ręki, przeczytał napis na ekranie i przesunął po nim palcem jak po zwykłym tablecie. Minęła pełna napięcia minuta. Ktoś krzyczał że trzeba dzwonić po policję, ale szef uciszył go ruchem ręki.
-O cholera… – powiedział wreszcie, wciąż wpatrując się w ekran, na którym migały coraz to nowe ikony – wiecie co to jest? To jest… – pauza, którą zrobił nie była jego zwykłym środkiem artystycznym, był naprawdę przejęty – to jest czytnik do książek na e-powielaczu i przeglądarka do Internetu drugiego obiegu. Donosi mi, że stoimy tam gdzie stało ZOMO. – Odpowiedzieli mu strzelając palcami, a potem rozległ się paniczny i pesymistyczny szum.
– Bez paniki, wy widzicie zagrożenie a ja widzę nowy kanał sprzedaży. Jestem wstrząśnięty, ale nie zmieszany. Środek przekazu jest przekazem. Wejdziemy tam. Wiecie jaką wiarygodność będzie miał marketing w takim ekosystemie? Oczywiście szeptany, a nie ryczany – wrócił mu humor i wszyscy zrozumieli że Głowa ma znów flow kreatywności. Oni tu piszą na ekranie, że przesyłają nam „przepis na kurze móżdzki po barbarzyńsku”, a my ich dorwiemy z naszym przekazem.
Dorwiemy ich nawet w kiblu. Odgłos strzelania palcami zmieszał się z okrzykami entuzjazmu.