Być jak Pinokio - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
3586
post-template-default,single,single-post,postid-3586,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Być jak Pinokio

Być jak Pinokio
Małgorzata Szafrańska

Gdyby w Parlamencie Europejskim zamiast polskiej premier przemawiał Pinokio, to drewna z jego nosa wystarczyłoby na postawienie solidnego płotu. Płotu wokół zaścianka, jakim usiłują uczynić Polskę jej obecne władze.
Nos Beaty Szydło nie urósł. W miarę jak szefowa polskiego rządu bez zająknięcia recytowała kolejne „nieścisłości”, wzrastał jednak poziom niesmaku. Że tak można: na europejskim forum, w imieniu Polaków. Bezmyślnie i krótkowzrocznie, a może wręcz cynicznie. I bez cienia refleksji, że ktoś może powiedzieć „sprawdzam!”.
Najbardziej jaskrawe kłamstwo – bo trudno nazwać je pomyłką, przejęzyczeniem czy brakiem wiedzy – które padło podczas wtorkowego wystąpienia premier Szydło, była informacja o tym, że Polska przyjęła około miliona ukraińskich uchodźców. Szefowa polskiego rządu, podając tę liczbę pomyliła się zaledwie o… milion. W ostatnich latach Polska przyjmowała najwyżej po kilkunastu uchodźców z Ukrainy. Owszem – tysiące, a nawet setki tysięcy Ukraińców mieszkają w naszym kraju. Są to jednak imigranci ekonomiczni, którzy nie otrzymują żadnej pomocy socjalnej.
Najmniejszym kłamstewkiem, które wymsknęło się pani Szydło w reakcji na próbę zdyscyplinowania przez służby porządkowe PE zebranych na galerii hałaśliwych przedstawicieli Klubów Gazety Polskiej, była informacja, jakoby „w polskim parlamencie publiczność mogła klaskać, wyrażać emocje”. Tymczasem na stronie internetowej Sejmu można przeczytać, że: „osoby przebywające na galerii obowiązane są zachować ciszę i powagę”. Ot, niewiedza.
Poza tymi dwoma przykładami minięcia się z prawdą, uważni słuchacze naliczyli w wystąpieniach polskiej premier jeszcze tuzin ewidentnych nieprawd. Co ciekawe – kłamstwami naszpikowane były dwa pierwsze wystąpienia. W trzecim – o dziwo – ich nie było.
„Nikt nie zachęcał PiS-u do przesłania ustawy o TK do oceny przez Komisję Wenecką” – powiedziała Beata Szydło, chcąc przekonać PE o transparentności poczynań swojej partii. Tymczasem kolejność działań była zgoła inna – najpierw polskie organizacje pozarządowe zwróciły się do Komisji Weneckiej, a ustawa została przesłana po tym, gdy to Komisja wyraziła zaniepokojenie manipulacjami przy „bezpieczniku” polskiej demokracji. Co więcej – początkowo szef MSZ Witold Waszczykowski przesłał do Komisji Weneckiej dwa druki sejmowe, które nie miały nic wspólnego z uchwalonymi zmianami w ustawie o trybunale. MSZ przesłał tekst całego aktu normatywnego dopiero wtedy, gdy ta manipulacja ujrzała światło dzienne.
„Obywatele polscy zagłosowali za zmianami omawianymi na sesji w PE” – przekonywała europarlamentarzystów polska premier. Czy aby na pewno? Przecież wyborczy program PiS nie obejmował drastycznych zmian w funkcjonowaniu Trybunału Konstytucyjnego, nie wspominał też o podporządkowaniu mediów publicznych rządowi. Co więcej – żaden racjonalnie myślący obywatel nie zgodziłby się na zmiany, które godzą w podstawowy porządek ustrojowy Rzeczpospolitej.
W kolejne dwie tezy, które brzmiały: „Wprowadzamy zmiany szanując Konstytucję” oraz „TK działa normalnie” – trudno uwierzyć pewnie nawet zwolennikom partii rządzącej. Konstytucyjność zmian wprowadzanych przez większość parlamentarną jest wątpliwa, a stwierdził to już Trybunał Konstytucyjny, orzekając, że wszystkie przepisy tzw. Pierwszej Noweli Ustawy o TK są niekonstytucyjne (sprawa K 35/15). Tymczasem sam Trybunał nie może rozpatrywać innych spraw, dopóki nie zajmie się ustawą PiS, która de facto blokuje działania TK. Ustawa z 22 grudnia 2015 roku narzuca TK rozpatrywanie spraw w kolejności ich wpływania.
Ze stwierdzeniem, że „wprowadzane przez PiS rozwiązania dotyczące TK są znane w Europie”, można by się od biedy zgodzić. Druga nowela do TK nie zawiera żadnego, nieznanego przepisom europejskim rozwiązania. Szkopuł w tym, że jak zauważył przewodniczący grupy liberalnej w PE – Guy Verhofstadt – w żadnym sądzie konstytucyjnym Europy i świata wszystkie tego rodzaju rozwiązania nie są stosowane jednocześnie.
„Musieliśmy zmienić ustawę o TK, bo TK zakwestionował ustawę przyjętą w czerwcu przez PO/PSL” – przekonywała dalej premier Szydło. Warto jednak wiedzieć, że żadne zmiany nie były konieczne. Niekonstytucyjny okazał się bowiem tylko jeden punkt ustawy, i tylko w zakresie dotyczącym 2 sędziów, których kadencje miały się zacząć po zakończeniu kadencji starego Sejmu.
Zgodnie z wcześniejszą retoryką, Beata Szydło tłumaczyła: „Prezydent podjął decyzję o nieprzyjmowaniu ślubowania od 5 niepoprawnie wybranych sędziów” oraz „Sejm uchwałami unieważnił wybór 5 sędziów wybranych niezgodnie z prawem”. Prawda jest inna – prezydent nie przyjął ślubowania od żadnego z sędziów, mimo że 3 z nich było wybranych poprawnie. I tutaj rzecz niezmiernie istotna: to nie prezydent decyduje, co jest zgodne z prawem, ale oceniają to sądy i TK.
Dalej w temacie Trybunału premier przekonywała, że „grudniowe wyroki TK nie wymagają od rządzących żadnych działań”. Tymczasem prawda jest zupełnie inna – zgodnie z oceną TK, przepis, na podstawie którego stary Sejm wybrał 3 sędziów, jest zgodny z Konstytucją. Wynika z tego, że wybór przez PiS 3 kolejnych sędziów na ich miejsce był bezprawny. Prezydent powinien zatem przyjąć ślubowanie od trzech sędziów wybranych w czerwcu i dwóch wybranych w grudniu.
„Zgadzamy się, aby 8 z 15 sędziów było wybranych przez opozycję” – oświadczyła na forum europarlamentu premier Szydło. O takiej ofercie dla opozycji wspomniał też w wywiadzie dla Rzeczpospolitej prezes PiS. Trudno uznać tę propozycję za gest dobrej woli – warunkiem jest bowiem zgoda opozycji na zmiany w Konstytucji. O jakie zmiany chodzi – tego Jarosław Kaczyński nie sprecyzował.
Równie niełatwo jest uwierzyć w dwukrotnie powtórzoną deklarację: „Chcemy wspólnego z opozycją rozwiązywania spraw Polaków”. Trudno mówić bowiem o współpracy z opozycją, jeśli jej przedstawiciele nie są dopuszczani do głosu, a nowe ustawy są przyjmowane w ekspresowym tempie, często pod osłoną nocy i bez zasięgania opinii opozycji.
Podobnie niewiarygodnie brzmi zapewnienie, że „zmiany dotyczące mediów mają na celu większą apolityczność”. Gdy media publiczne będą bezpośrednio podległe rządowi (Ustawa o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji, 30.12.2015, art. 27: „Członków zarządu, w tym prezesa zarządu, powołuje i odwołuje minister właściwy do spraw Skarbu Państwa.”), będą bardziej podatne na wpływy polityczne. Trudno uwierzyć, że dziennikarze w tej sytuacji zachowają niezależność i odważą się krytykować rządzących.
Premier Szydło po wizycie w europarlamencie nos nie urósł. Nie wzrosły też słupki poparcia społecznego dla kierowanego przez nią rządu. Wiarygodność Polski jako partnera dla europejskich sojuszników – też nie.